..

septoplastyka

Dzisiaj ostatni dzień mojego zwolnienia chorobowego. W sumie spędziłem na nim 29 dni - tyle aby nie było potrzeby na badania w medycynie pracy. Miałem możliwość przedłużenia tego “wypoczynku”, bo laryngolożka do której chodzę zapytała czy chciałbym dodatkowe dni zwolnienia, jednak stwierdziłem że nie ma sensu odwlekać nieuniknionego. Także jutro wracam do pracy - na szczęście tylko na jeden dzień bo to piątek :)

Zwolnienie otrzymałem po zabiegu septoplastyki i konchoplastykiplastyki (fachowo to chyba się nawet nazywa septokonchoplastyka). Pierwszy obejmował prostowanie przegrody nosowej, a drugi korekcję rozmiaru małżowin nosowych - w moim przypadku dolnych. Zabieg był wykonywany w znieczuleniu ogólnym, a sam pobyt w szpitalu trwał trzy dni. Przyjęty zostałem w środę, zabieg w czwartek a wypis w piątek tak aby na weekend nie został żaden pacjent.

Był to mój pierwszy pobyt w szpitalu w roli pacjenta, a co a tym idzie i też pierwszy zabieg w znieczuleniu ogólnym. Trochę się stresowałem, zwłaszcza tym odcinaniem zasilania. W takiej sytuacji człowiek zawsze rozważa najgorsze scenariusze pomimo tego że statystyka działa na jego korzyść. W skrócie - wszystko odbyło się bardzo dobrze.

W tym samym dniu były wykonywane w sumie cztery różne zabiegi. Mój był zaplanowany jako drugi w kolejności. Z samego rana otrzymałem jakiś “magiczny” żel do mycia który wykorzystałem pod prysznicem. Ubrałem się w szpitalna koszulę i oczekiwałem na zbieg. Około godziny 9:00 dostałem trzy piguły do spożycia (jakieś benzo, ale nie wiem konkretnie co to było). Kimnąłem się gdzieś z godzinę po nich i kwadrans po 10:00 pielęgniarka obudziła mnie i poprosiła abym się przesiadł na wózeczek. Tak przygotowanego zabrała mnie na blok operacyjny. Tam już się położyłem na stole, dostałem maskę ze specjalnym “luftem” (zabieg w Tychach) do oddychania i pamiętam tylko jeszcze że w żyłę dali mi atropinę, pyralgin i jakąś trzecią strzykawkę po której światło zgasło.

Obudziłem się około 13:00 na sali pooperacyjnej z opatrunkami w nosie i taką opaską pod nim. Czułem się nad wyraz dobrze - sądziłem że będzie gorzej. Wiadomo, uczucie spuchnięcia towarzyszyło mi na całej twarzy, podniebienie również takie było, ale nic innego mi nie dolegało (przeciwbólowe robiły robotę). Jako że szybko doszedłem do siebie to podano mi obiad i zostałem przeniesiony po 14:00 na salę chorych (czyli tą na której do tej pory przebywałem). Pierwszego dnia przeciwbólowego co 4 godziny, w nocy i kolejnego już co 6 (100 ml paracetamolu + sol fizjologiczna).

W piątek rano zdjęcie opatrunków i wypis do domu. Tutaj trochę dłużej się zatrzymamy. Do nosa po zabiegu dostałem takie tampony Merocel (w linku sposób aplikacji). Do prawego nozdrza nawet dwa, bo w tą stronę przegroda byłą skrzywiona i tutaj też miałem dwa nacięcia, co było przyczyną mocnego krwawienia i problemów z zatamowaniem go. Wyciąganie ich było dość brutalne ale i skuteczne. Chirurg po prostu pociągnął delikatnie za wystające z nosa sznurki aby je trochę poluzować, po czym stanowczy ruchem wyszarpał wraz z całym dobrostanem inwentarza. Tak rozpoczął się krwotok.

Mój ustał po około kwadransie, ale był ze mną na sali kolega Mateusz, który trudno znosił opiekę pielęgniarską (podawanie leków, zmiany kroplówek itd itp), przez co był nieuprzejmy w stosunku do personelu. Czemu o tym wspominam o tym dalej. U niego krwotok trwał około 50 minut i był dość intensywny. W 10 punktowej skali gdzie 1 to przecięcie palca, a 10 to uszkodzenie tętnicy udowej - dałbym mu 6. Lało się ciurkiem. Mocno to przeżywał, jednak nie stosował się do zaleceń pielęgniarek. Trochę się też nałykał tej krwi gdy uciskał nos. Pierwszy środek zakrzepowy otrzymał ze strzykawki (może 20 ml tego było). Nie pomógł. Lignina szła hurtowo. Zaczął trochę panikować i chodzić po sali, przez co narobił się bałagan. Drugi zakrzepowy otrzymał już w kroplówce, kwadrans po pierwszym z informacją że powinienem zacząć działać po około 30 minutach. No i został sam, co w sumie mnie nie dziwi po tym w jaki sposób się odnosił do piguł. Panika spowodowała mdłości, a mdłości wymioty. Wspominałem że trochę krwi się najadł w trakcie?

Środek zadziałał po 30 minutach, jednak przez ten czas mój kolega zdążył nabrać kolorytu i aparycji zombie po spożyciu ludzkiego mózgu. Na ustach i brodzie zakrzepy krwi, dłonie ubrudzone po same łokcie. Nogi i obuwie w podobnej tonacji. Trochę zbladł i pojawiły się wory pod oczami. W takiej też postaci zasnął w łóżku. Ogólnie na przypale albo wcale.

Otrzymałem wypis przed 11:00, a godzinę wcześniej jeszcze dostałem kroplówkę paracetamolu. Pierwsze kilka dni miałem dość wysoką gorączkę, ale to pewnie wina aury i tego że córka poszła do przedszkola po raz pierwszy w tym roku, kto ma dzieci ten rozumie. Przez pierwszy tydzień strupy i krwawe meduzy z nosa były na porządku dziennym. Oddychanie ustami i suchoty z tym związane. Po tygodniu zdjęto mi szwy. Ogólnie odczuwam poprawę, chociaż dalej mi się to wszystko goi. Dopiero po kilku tygodniach, czasem miesiącach można stwierdzić czy jest lepiej, czy też gorzej. Nos jest jeszcze trochę tkliwy, muszę uważać aby nie nabawić się jakiegoś urazu czy delikatnie go wysmarkiwać, ale idzie ku dobremu. Warto było, zwłaszcza że nie takie diabeł straszny.